Nie będę kłamać, góral ze mnie żaden. Większość wakacji spędzamy leniąc się nad morzem na plaży. Dlatego, gdy usłyszałem od Kasi i Kuby że, będzie sesja ślubna w górach ucieszyłem się od razu. Jednak pojawiły się obawy, bo oni doświadczeni, chodzą po górach kiedy tylko mogą, a ja? Jestem fotograf ślubny, a nie taternik. Wyobraziłem sobie siebie wspinającego się po linach na szczyt, z aparatem w ręce. Całe szczęście nasza sesja ślubna w górach miała się skoncentrować na Morskim Oku. W ustalonym dniu wsiedliśmy do samochodu i po kilku godzinach byliśmy na parkingu w Palenicy. Na miejscu śnieg padał jak w bajce, a mroźny wiatr wiał jak szalony. Na szczęście byliśmy uzbrojeni w termos z herbatą z prądem, dzięki czemu dalsza podróż odbyła się w miłej i wesołej atmosferze.
W takiej bajkowej atmosferze rozpoczęła się sesja ślubna w górach. Śnieg prószył gęsto, a my zeszliśmy w dół na zamarznięte jezioro. Mimo zapewnień, że nic nam nie grozi chodziłem lekko wystraszony, czy sesja ślubna w górach nie zmieni się na sesję ślubną pod zamarzniętym jeziorem. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Zawsze jestem pełen podziwu dla pań młodych i ich poświęcenia dla pięknych zdjęć. Spacerować w takiej temperaturze z odkrytymi ramionami to nie jest prosta sprawa. Całe szczęście Kuba co chwilę przytulał ją i ogrzewał.
Po jakimś czasie śnieg przestał padać i nawet słońce wyjrzało dwa razy zza chmur. Był pomysł aby opalać się, jednak okazało się, że nikt z nas nie zabrał ze sobą strojów kąpielowych. Opalanie się nago w środku zimy, w dodatku na Morskim Oku byłoby sporym nadużyciem. Dlatego po małym odpoczynku ruszyliśmy dalej bocznymi ścieżkami szukać kolejnych pięknych miejsc.
Na końcu dotarliśmy na stary drewniany mostek. Tam zakończyła się sesja ślubna w górach. Po wszystkim udaliśmy się na grzańca do schroniska, który w takim miejscu smakował wyjątkowo dobrze. Żal było pakować się i wracać. Jedno wiem, że to nie był ostatni raz i na pewno będę chciał tam wracać.